W ostatni weekend wybraliśmy się w Beskid Niski, przejechaliśmy ponad 1000km, odwiedziliśmy wspaniałe, odludne zakątki, zwiedziliśmy cerkwie, pałace, dwory, kilka parków krajobrazowych i jeden park narodowy. Odwiedzonych miejsc, przejechanych zakrętów i wrażeń jak po długim urlopie...
Najważniejsza nie jest lista odwiedzonych zabytków, ale nastrój i spokój, które sprawiają, że można się nie spieszyć, tylko po prostu być tam.
Wędrowaliśmy drogami, których nie ma na mapie, a wokół których kipi roślinność.
Pod wielkimi liśćmi lepiężnika znaleźliśmy piękne kamienia i iskierki odblasków na wodzie.
Zatopiliśmy się w ciszy, bezkresie łąk pachnących miętą. Chodziliśmy od cerkwi do cerkwi, między opuszczonymi i odżywającymi siedliskami.
Pochylając się na cmentarzach wojennych, prawosławnych i pomnikach wsi, których już nie ma myśleliśmy o trudnej przeszłości tych terenów.
W poniedziałek rano wróciliśmy do pracy, trochę bardziej zrelaksowani, trochę spokojniejsi...
Trzeba mieć swoje miejsca, które pozwalają zachować równowagę w naszym rozbieganym i rozpędzonym codziennym życiu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz