piątek, 27 grudnia 2013

Podsumowanie roku 2013

Jaki był ten rok?
Nieprzewidywalny i dość niespodziewany. Różne plany wyjazdów weekendowych i wakacyjnych pojawiły się i znikały pod naporem innych spraw. W zamian nieoczekiwanie wyjeżdżaliśmy gdzieś z wykładem albo szkoleniem, a czasem całkiem prywatnie. Byliśmy i na północy i na południu, daleko i blisko. Jak zawsze wyjeżdżaliśmy na krócej lub dłużej w nasze ulubione końce świata. Tam, gdzie chałupki, stodoły i drogi wijące się aż po horyzont. Upajaliśmy się naturą, rozlewiskami, chaszczami. Podglądaliśmy ptaki i rośliny, ciesząc się kontaktem z naturą, do której cywilizacja dociera bardzo powolutku.
Życzmy sobie więcej takich wyjazdów, spacerów w przyszłym roku. One dają nam odpoczynek, wyciszenie, oderwanie od codziennego biegu.
Bywaliśmy też w ciekawej i inspirującej miejskiej scenerii. W miastach zaskakujących, niezaplanowanych, oglądanych jedynie w przelocie jak Budapeszt, w miastach całkiem znanych, codziennych, gdzie dotarliśmy do uroczych zapomnianych zakątków jak w Warszawie. Odkryliśmy też na nowo dobrze znane, ale odwiedzane dotąd w innym kontekście metropolie, w których życie jest jednak spokojniejsze i bardzo inspirujące jak Sztokholm. W każdym z dużych miast odwiedziłam parki, ogrody, szklarnie, podziwiając różne style, różne tradycje i różne sposoby na współistnienie cywilizacji z naturą.
Trudno zaplanować gdzie będziemy w przyszłym roku. Czy uda się zrealizować mgliste na razie plany wakacyjne? Czy obietnice coniedzielnych bliskich wycieczek wejdą w życie? Gdzie spędzimy długie weekendy? Czy zaproszą nas z wykładami tu i tam, czy znajdziemy po drodze wolną chwilę, żeby w nieoczywisty sposób odwiedzić Bałtyk w listopadzie albo w marcu? Zobaczymy co przyniesie ten rok.
Wszystkiego dobrego! Inspirujących wyjazdów! Ciekawych spacerów, odkrywania intrygujących miejsc, dużo dobrych wrażeń!

wtorek, 15 października 2013

Jesienny Sztokholm

Kilka jesiennych dni spędzam w Sztokholmie. Sztokholm został nazwany przez najbardziej znaną klasyczną powieściopisarkę szwedzką Selmę Lagerlof "pływającym miastem". Na wiele wysp łatwiej dostać się stateczkiem niż mostem, a na niektórych liniach statków obowiązuje karta miejska. To co jest tutaj codziennością, na przybyszach robi jednak duże wrażenie.
Duża część miasta leży na wyspach, pomiędzy którymi Morze Bałtyckie łączy się z jeziorami położonymi w głębi lądu. Miasto ma wiele nabrzeży, do których cumują wielkie promy i potężne statki towarowe, a także przystani dla łódek małych i dużych, starych i nowych żaglowych i motorowych. Tworzą one swoistą atmosferę miasta portowego, choć nie leżącego bezpośrednio na linii brzegowej Bałtyku, w takim rozumieniu jak u nas.
Najbardziej znanym nabrzeżem jest Strandvagen. Ta imponująca ulica oddziela zamożne kamienice pochodzące z przełomu XIX i XX wieku od przystani, przy której cumują zarówno współczesne stateczki turystyczne jak i tradycyjne, drewniane prywatne łodzie. O tej porze roku, poza sezonem jest tu sennie i spokojnie. Na wielu łódkach odbywa się sprzątanie, inne już są uśpione- zapakowane, zasłonięte czekają na wiosnę. Brzegiem przemykają zmarznięci turyści, odbijając się od drzwi zamkniętych barów, które też mają zimową przerwę.
Wiele z tych statków to przytulne miejsca, gdzie rodziny spędzają letnie wieczory. Widać, że przestrzeń jest oswojona, ocieplona różnymi dodatkami. Meble, dodatki są takie akuratne -
wystarczająco wygodne, wystarczając o wytrzymałe i dopasowane do drewnianych konstrukcji na stateczkach, pamietających pewnie kilka przeszłych pokoleń.
 
Pomyślałam, ze nawet tutaj widać skandynawską dbałość o to, żeby otoczenie było ciepłe, przytulne ale z zachowaniem dawnych, tradycyjnych motywów.
Pozdrawiam!

piątek, 11 października 2013

Poranek w parku

Teraz jest chyba najpiękniejszy tydzień tej jesieni. Zupełnie nie mamy teraz  czasu na dłuższe wyjazdy, ale przed praca przebiegłam przez jeden z warszawskich parków na Powiślu.
Poranek był cudwny, ławeczki puste, tylko emeryci spacerowali powoli ze swoimi starymi kundelkami... 
 
 
 
 

A w przyszłym tygodniu uda nam się wyjechać na kilka dni w ciekawe miejsca, już się cieszę!

niedziela, 8 września 2013

Warszawska Obwodnica Turystyczna

Muszę się przyznać, że nigdy wcześniej nie słyszałam o Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej. Szukając ciekawej trasy na sobotni spacer, zauważyłam, że przebiega całkiem niedaleko. Wybraliśmy się zatem na spacer tą trasą. Na odcinku od Otwocka do mostu w Górze Kalwarii trasa przebiega zarośniętym wałem przeciwpowodziowym blisko Wisły.
Wisła odsunęła się od wału i ustawione na nim znaki pokazujące żeglarzom (!) odległość od źródeł rzeki są raczej niedostrzegalne od strony rzeki.  
Jak widać, zaczęliśmy iść przy 482 km od Baraniej Góry. Zastanawialiśmy się czy ktokolwiek jeszcze wykorzystuje te znaki i w jaki sposób to robi , czy przybiega od strony rzeki żeby wyjrzeć zza topoli?
Po drugiej strony wału, ciągną się tereny uprawowe. Dominują sady jabłkowe, ale mijamy także pola pomidorów,  kapusty i zagony słoneczników. W uprawach masowych nie ma miejsca na chaos i dowolność, wszystko jest uporządkowane. W słońcu dojrzewają pomidory gruntowe, a jabłonie mają podwiązane gałęzie, tegoroczny urodzaj jabłek jest aż tak duży, że grozi ich złamaniem.
Nas jednak bardziej interesują tereny nadrzeczne, w zasadzie nieużytki. Malownicze zarośla nawłoci, wielkie rozłożyste topole i wierzby, a pomiędzy nimi z dala przebłyskuje błękitna linia rzeki. 
Krajobrazy są tu zupełnie naturalne, nie ma śladu ingerencji człowieka. Trudno nawet przejść przez zarośla sięgające powyżej pasa. 
Piknikujemy nad rzeką, obserwując nieliczne ptaki: czaple, mewy i kaczki. Czas wracać. 
Trasa Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej zostałą wytyczona wokół Warszawy kilkanaście lat temu. Obecnie polecana jest głównie dla rowerzystów (więcej tutaj), choć PTTK przygotowując regulamin odznaki turystycznej związanej z jej przebyciem, założył też możliwość pieszych wędrówek (więcej tutaj). Dodam, choć to pewnie nie dziwi, że nie spotkaliśmy żadnego turysty.

piątek, 6 września 2013

Przedjesienne brzozy nad Biebrzą

Wracając z Mazur nadłożyliśmy drogi aby przejechać nad Biebrzą, oglądając ulubione miejsca, tym razem w wersji przedjesiennej.
Trudno napisac coś więcej. Krajobrazy nadbiebrzańskie albo się lubi albo nie. O tej porze roku są ciągle piękne, różnorodne.  
Zaskakuje jedynie cisza. Większość ptaków już odleciała. Pozostały jedynie żurawie, które na zaoranych polach zbierają się w duże grupy przed odlotem. 
Na drzewach pierwsze żółte liście. Spadając na poduchy torfowców tworzą malownicze, przedjesienne kompozycje. 
Poza grzybiarzami, nie ma zbyt wielu turystów, można cudownie się zrelaksować.

środa, 4 września 2013

Przedjesiennie na Mazurach

Ostatni weekend spędziliśmy na Mazurach, w jednej ze Stacji Terenowych mojego Wydziału. Wreszcie był czas po prostu przejść się po lesie, rozglądając się wokół. Pogoda była bardzo zmienna, momentami wietrzna i chłodna, bardzo jesienna. W takim momencie zrobiłam te zdjęcia. Bardziej ponure, bardziej jesienne niż wskazuje kalendarz, może nawet listopadowe.


Ale nie narzekajmy, piękna jesień przed nami. Warto szukać malowniczych miejsc i korzystać z wyjazdów!

poniedziałek, 2 września 2013

Przyroda gór na Słowacji - cz.2 rozchodnik

Koniec lata to czas kiedy w ogrodach kwitną okazałe, ozdobne odmiany rozchodników. W górach można spotkać ich dzikich kuzynów - rozchodniki wielkie.
Rozchodnik wielki (niegdyś rozchodnik czyli Sedum maximum, teraz rozchodnikowiec czyli Hylotelephium telephium) występuje naturalnie na skałach Sudet i Karpatów. Jest mniej dekoracyjny niż odmiany ogrodowe. Ma szarozielonkawooliwkowe mięsiste listki i niepozorne, też zielonkawe kwiatostany. 
Nie tworzy zwartych kępek, ale rośnie w luźniejszych skupiskach, pochylając się nad ścieżką. Widzieliśmy go w wielu miejscach. Między innymi na ścieżce towarzyszącej szlakowi spływu Dunajcem.  
 
W warunkach naturalnych, rozchodnik ten służy jako pokarm gąsienicom wielu motyli  między innymi niepylaka apollo i modraszka oriona. W dawnych czasach, był także wykorzystywany w medycynie ludowej jako środek przeciwbólowy. A teraz, choć występuje dość powszechnie, jest mijany bez większego zainteresowania przez turystów wędrujących w Pieninach i Karpatach.

 

czwartek, 22 sierpnia 2013

Przyroda gór na Słowacji - cz.1 o trujących tojadach i trzmielach

Kolejny urlop w tym roku spędziliśmy na Słowacji. Tym razem mieszkaliśmy na Spiszu, skąd blisko i w Tatry i w Pieniny. Odwiedziliśmy zatem i jedne i drugie góry, starając się wędrować pomimo tropikalnych temperatur.  Jedna z tatrzańskich wycieczek zaprowadziła nas do Doliny Małej Zimnej Wody (więcej tutaj).
W tej wspaniałej tatrzańskiej dolinie roślinność układa się piętrowo, wraz ze zmieniającą się wysokością. W kilku miejscach zwróciłam uwagę na wysokie tojady - oryginalne byliny kwitnące w drugiej części lata. Zazwyczaj rosną one w Tatrach od pasma regla dolnego aż po piętro halne, nad brzegami potoków. W tym roku potoki były częściowo wyschnięte, a więc i tojadów mniej niż zwykle.
Tojad mocny (Aconitum napellus) jest rośliną ciekawą z kilku powodów. Po pierwsze jest jedną z najsilniej trujących roślin w naszej strefie klimatycznej. Szczególnie częsci podziemne i łodygi zawierają wiele alkaloidów o silnie toksycznym działaniu, nie tylko po spożyciu, ale także po wniknięciu przez skórę. W literaturze można znaleźć wiele szczegółowych (naukowych i zwyczajowych) informacji na ten temat.
Jeden z dawnych polskich przyrodników, Szymon Syreński w swoim zielniku wydanym w Krakowie, w roku 1613, tak opisywał tojad (więcej tutaj):
Tojadu jest kilka rodzajów. Te wszystkie Bóg wszechmogący dla zarazy ludzkiej przeniósł na góry (do) dostąpienia trudne. Ziołopisowie przedniejsi twierdzą, iż między wszystkimi zioły jadowitemi żadne prędzej nie szkodzi niż tojad tak, iż samym dotknięciem członków skrytych, zabija zaraz tegoż dnia. I owszem, zaraz pijąc go, słodycz niemałą na języku uczyni z niejakim ciagnieniem języka i uszczypnieniem. Zaczem zaraz zawroty głowy, ściąganie żuchwy, gryzienie w żołądkowych uściech, oczu zaćmienie, czerwoność i zapalenie ich. Aż czasem małym drżenie członków i całego ciała, za tym idzie ciężkość w piersiach i pod żebry.."
Korzystałam z opracowania oryginalnego tesktu dokonanego przez uczniów IX LO w Warszawie.
Dlatego trzeba rozważyć posadzenie tojadu we własnym ogrodzie.
W uprawie ogrodowej spotyka się zarówno tojad mocny, o ciemnych granatowych kwiatach, jak i odmiany mieszańcowe a także inne gatunki (np. Tojad Arendsa) o kwiatach białach, żółtych i niebieskich. Zazwyczaj tworzą okazałe kępy, wznosząc kwiatostany na wysokość do 150 cm. Najlepiej rosną w miejscach półcienistych, dość wilgotnych.

Kwiaty tojadu mają specyficzny kształt, są grzbieciste, a górne płatki korony zamykają się tworząc charakterystyczny hełm. Jest to przystosowanie do zapylania przez jeden, jedyny rodzaj owadów  trzmiele. Współpraca tojadu z trzmielami jest książkowym przykładem nierozerwalnej, obowiązkówej współpracy nazywanej symbiozą mutualistyczną (lub po prostu mutualizmem). Natomiast trzmiele nie są tak przywiązane do tojadu jako swojego karmiciela, odwiedzają także inne kwiaty, często o zupełnie innej budowie. Z punktu widzenia trzmiela, tojad jest częstym ale nie jedynym źródłem pokarmu. Ta zależność jest zatem niesymetryczna.
A wracając do tojadów w górach i ogrodach, ciągle waham się czy posadzić tojady u siebie.
Może lepiej odwiedzać je w czasie letnich wędrówek w Tatrach?

środa, 31 lipca 2013

Ogrody w Szwajcarii: różaneczniki w Alpach

Wyobraźcie sobie grupę biologów na wycieczce w górach. Jak myślicie co robią biolodzy? Robią dużo zdjęć, mówiąc ciągle "Łoł!" Dodajcie do tego obraz biologów ze wszystkich stron świata, którzy pojechali na całkiem służbową wycieczkę w Alpy i spróbujcie usłyszeć to : "Łoł!" wydawane przez biologów z Nigerii, Indonezji, Japonii, Kuwejtu, a także (nie ukrywajmy naszego zachwytu) z Polski. Wyjechawszy na szczyt Niederhorn, na wysokości 1932 m.n.p.m. znaleźliśmy się na prawdziwej alpejskiej łące!
W oddali słychać było dzwonki najprawdziwszych alpejskich krów, pod nogami najprawdziwsza alpejska flora, wszyscy biegają od kwiatka do kwiatka, mówiąc: a widziałeś? prawdziwe storczyki, złocienie, różaneczniki! Pomyślałam, różaneczniki? Nic nie wiem o dzikich różanecznikach w Alpach.
Ale są, niewielkie, rozłożyste krzaczki z różowymi kwiatami. Różaneczniki! W zasadzie w najtrudniejszym miejscu, na samej grani, gdzie wieje i pada, gęste krzewinki różaneczników tworzą ogromne kobierce. 
Pomimo tego, że już lipiec, wiele krzewinek jest obsypana kwiatami. Kwiaty mają różowy kolor jak wiele dzikich, botanicznych gatunków różaneczników.
Sprawdziliśmy później, w ogrodzie botanicznym, że jest to różanecznik kosmaty (Rhododendron hirsutum), wystepujący dziko jedynie w Alpach. Jego pokrój wskazuje na doskonałe przystosowanie do surowych, górskich warunków. Czasami jest stosowany jako roślina ozdobna, ale w ogrodach ustępuje odmianom o wiekszych i bardziej kolorowych kwiatach. Tutaj, na wysokości prawie 2000 m.n.p.m. jest u siebie.  
I widok w drugą stronę, na ścianę ośnieżonych szczytów wznoszących się ponad jeziorami.
Przychodzi wieczór, trzeba już wracać, chmury podnoszą się i przez chwilę jesteśmy jak w raju. 
Udanych wakacyjnych wyjazdów, my też już zaraz, za chwilkę wyjeżdżamy....

poniedziałek, 29 lipca 2013

Ogrody w Szwajcarii: Ogród Botaniczny Uniwersytetu w Bernie

Odwiedzając służbowo Berno w Szwajcarii mogłam wybrać udział w dowolnej wycieczce: mogłam pójść do Muzeum Sztuki, mogłam pójść do ZOO, mogłam nie pójść nigdzie i skupić się na zakupach, albo wybrać Ogród Botaniczny, będący częścią Uniwersytetu w Bernie (więcej informacji tutaj).
Jak myślicie co wybrałam?
Było upalne, prawie środziemnomorskie sobotnie przedpołudnie, wszyscy wybrali inne atrakcje, została nas trójka biologów wolących botanikę. Zwiedzaliśmy więc Ogród Botaniczny w zasadzie indywidualnie, spokojnie i niespiesznie...
Poza ogromną kolekcją roślin górskich (zdjęcia innym razem), wspaniałymi szklarniami (zdjęcia innym razem), zachwyciłam się rabatami w zupełnie innym stylu niż u nas.
Jak powiedział kolega Piotr: czekamy aż wiosną wykiełkują samosiejki, a potem wysyłamy studenta aby powtykał właściwe tabliczki z nazwami roślin. 
Każda roślina jest więc opisana, jak trzeba, z naukową precyzją, ale ich układ jest cudownie naturalny. 
Mieszanka kolorów i kształtów kwiatów, kwiatostanów, liści... 
Niektóre rabaty przygotowano specjalnie dla motyli (więcej informacji tutaj). Dają one schronienie gąsienicom i poczwarkom, pozwalają się przekształcić w pięknie, wielobarwne i pożyteczne motyle. 
A w tle, za rabami, mijamy domki dla owadów, ze wzgledu na rozmiary, są to raczej osiedla. 
 Wzrusza mnie ta ogromna dbałość, o owady, bez których rośliny nie przetrwają.... Czyli Ogród Botaniczny ale dbający o rośliny jako jeden z elementów całego ekosystemu...

wtorek, 23 lipca 2013

Ogrody w Szwajcarii: Skansen w Ballenberg

W ostatnim tygodniu odwiedziliśmy skansen w Ballenberg (więcej tutaj), u podnóża Alp we wschodniej części Szwajcarii. W skansenie zgromadzono zabudowania o różnym charakterze: typowo wiejskie duże zagrody, domy rzemieślników, skromne szałasy pasterzy, zamożne domy z małych miasteczek. Z wielką pieczołowitością odtworzono przy nich także  ogrody, oczywiście - adekwatnie do zamożności dawnych gospodarzy.
Przy skromnych domkach, ogród ma charakter praktyczny: warzywa, owoce i zioła. Natomiast przy zamożnych domach odnajdujemy duże ogródki o charakterze częściowo ozdobnym. Poza grządkami warzywnymi, na rabatach rosną kwiaty, a furtke okala wspaniała róża pnąca.
Z zazdrością patrzyłam na wypielęgnowane niskie obwódki bukszpanowe prowadzące od różanej furtki wgłąb tego małego królestwa.

Tuż przy domu zauważyłam uroczą rabatkę typu "spontaniczny chaos, kwitnie co się wysiało". Rozpoznałam tu złocień maruna, werbenę i coś nie znanego, ale jak wspaniale dobrane kolory!
Zachwyciło mnie jeszcze coś innego: na ścianie domu poprowadzona została grusza. Widziałam w książkach taki sposób przycinania i naginania gałęzi drzew owocowych. Często stosuje się go w ogrodach angielskich i niemieckich. Pomyślałam, że zaplecze w postaci ściany domu stanowi także dodatkową zimową ochronę dla drzewa.
A całe obejście, należące niegdyś do zamożnego fryzjera, wygląda tak (spójrzcie na gruszę!).
Kolejny raz pomyślałam, jak dobrze, że w skansenach dba się też o miłośników ogrodnictwa, jak wiele inspiracji dostarczają takie wycieczki!